30 sty 2013

Polska upcyklingiem stoi

Tak tak, mamy na rynku mrowie małych i większych firm upcyklingowych, co to zrobią kolczyki z czarnej płyty albo uszyją torbę ze starego bannera reklamowego czy dętki. Nie wierzycie? To uwierzcie :-)
Szlaki przecierała ekipa HO::LO - to już prawie 10 lat działalności. Dzięki ich torbom i plecakom przyswoiłam sobie słówko advercycling - czyli przerabianie bannerów/plakatów reklamowych na coś innego (najczęściej torby).
W Krakowie działa(ją?) TRASHKI - królestwo niepowtarzalnych torebek, siatek i kopertówek.
W tym śmieciowym krakowskim biznesie kręci się także Swagsack. Torby, portfele, saszetki.

We Wrocławiu ulokowało się FOLIKLO, którzy przerabiają po prostu wszystko - plandeki, bannery, pasy, dętki...Okazjonalnie prowadzą też warsztaty, na których każdy może sobie taką torbę zrobić


Druga grupa z Wro, czyli Ratface:

I trzecia (ale czy na pewno ostatnia w Breslau taka firma?) - torby z plakatów. To oni przerabiają plakaty i druki reklamowe na torebki a la prezentowe.

Natomiast w Łodzi działa grupa 3 projektantek, czyli Eho Projekt (strona w budowie, więc podaję do fanpage'a). Oprócz standardowych toreb szyją także pufy i siedziska, o takie:
Co do Lublina to polecam upcyklingową biżuterię by Wyrak - głównie z płyt winylowych, puzzli i łusek.
Co z resztą Polski? Wake up and daj znać :-)

28 sty 2013

Klucz do wszystkiego

Kiedyś już się zastanawiałam nad upcyklingiem starych kluczy, ale wyszło na to, że nadają się tylko na złom...
Ale jednak nie :-)


26 sty 2013

Obiad za 5 zł

Dzisiejszy temat dnia to kuchnia w czasach kryzysu. Wątek nieobcy, zwłaszcza w życiu freelancera, kiedy czekanie na przelew to norma (niestety kultowy artykuł z Dużego Formatu pt. Czekam na przelew dostępny jest po zapłaceniu abonamentu, ale myślę, że tytuł wszystko wyjaśnia).  Zgłębiłam ten temat także wcześniej, w czasach tzw. studenckich i późniejszym radosnym życiu singla (ach wspomnienia...).
Ale co zrobić, kiedy spaghetti z sosem już nie bawi tak jak kiedyś (tzn. mnie już nie bawi, Córka mogłaby makaron zajadać nawet nieugotowany), a mrożonki zostawiam na chwile klęski żywiołowej i/lub kiedy (znów) odetną prąd i trzeba będzie rozmrozić lodówkę?
Szukam pomysłów na tanie wegańskie dania, bo jakoś się zacięłam i w kółko gotuję to samo (zupy krem i zapiekanki ziemniaczano-cebulowe). Z góry dziękuję! A w oczekiwaniu na wasze inspiracje przeszukuję sieć.
Oczywiście wegańska blogosfera to podstawa. Zamierzam też zajrzeć do 365 obiadów za 5 zł Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Z - uwaga uwaga - 1871 roku!


 Bardziej nowoczesne (z 2002 roku) spojrzenie na temat diety pięciozłotowej prezentuje Michał Kaczyński w Pesto. Tania kuchnia to temat wałkowany często na forach studenckich, emeryckich i oszczędnościowych. Ale na pewno macie jakieś sprawdzone hity. Dorzućcie swoje pięć groszy złotych, proszę :-)



22 sty 2013

Dzikość oswojona

Takie to czasy nastały, że aby mieć wgląd w życie dzikich zwierząt, nie trzeba nawet wychodzić z domu. Wystarczy w miarę szybkie łącze i można w czasie rzeczywistym podglądać żubry na polanie czy bociany w gnieździe (aktualnie ptaki w karmniku, bociany na wiosnę dopiero, ale kamerka pracuje nonstop). 
Dzięki kamerom i fotopułapkom rejestrowane jest życie przyrody, paradoksalnie możemy ją w ten sposób lepiej poznać i polubić. Polecam film Wilcy!


Mieszane mam uczucia znów. Z jednej strony super, jeden krótki filmik może pokazać i nauczyć o wiele więcej niż wizyta w ZOO, czy wykład na biologii. W sumie dzięki takim podglądom zainstalowanym na całym świecie spokojnie można by zlikwidować instytucję ogrodów zoologicznych. Ale z drugiej strony... - czy ktoś się tych żubrów i bocianów pytał o zdanie, czy chcą brać udział w tym swoistym Big Brotherze? Wiem, że to głupie, ale wyobraziłam sobie, że i nas-ludzi ktoś wciąż nagrywa i obserwuje (zresztą poniekąd już tak jest, tzw. monitoring w miejscach publicznych, czy Google Street View), a potem komentuje nasze zachowanie na jakimś kosmicznym fejsbuku, ale na szczęście do gniazda jeszcze mi nikt kamerki nie zamontował...
Poza tym to takie makdonaldowe - zamiast godzinami przedzierać się przez haszcze, odganiać się od komarów i meszek, żeby zobaczyć łanię i zaskrońca, wystarczy zrobić klik i już, przyroda na monitorze...
Generalnie jestem panną z miasta, moje spotkania z dziką przyrodą nie są tak spektakularne i wyjątkowe jak u przyrodników zrośniętych z lasem, ale wierzcie mi - żadna transmisja on line nie zastąpi spaceru po puszczy w czasie rykowiska. Pamiętam pomimo upływu 15 lat.

Więc przy okazji - w najbliższy weekend w całej Polsce odbywa się Zimowe Ptakoliczenie. Wziąć udział może każdy, wszędzie. Wystarczy przez godzinę w sobotę lub niedzielę obserwować najbliższy karmnik i liczyć ptaki. Można też liczyć w plenerze. Liczą się zarówno wróbelki, jak i kaczki, gołębie, wrony, sikorki, czy łabędzie. Na stronie  OTOPu można sprawdzić, czy koło nas nie odbywa się z tej okazji spacer z ornitologiem. A po zakończonych obserwacjach wyniki należy wpisać do Karty Obserwacji (będzie można pobrać ze strony OTOPu, od czwartku) i wysłać mailem do 4 lutego. Dacie radę :-)


21 sty 2013

By w kominku ogień trzaskał...

Wieki temu (o ile 3 lata to wieczność) pisałam o ekoprasce, czyli innymi słowami brykieciarce do papieru. Ponieważ przez te 3 lata kominka własnego, ani pieca,  się nie dorobiłam, to temat w mej głowie przycichł. Aż do wczoraj, kiedy to mój podczytywacz waszych blogów wyświetlił, że niejaki Sztudynt własnymi rękami brykieciarkę skonstruował i w swoim piecu rakietowym nią pali. Respect!
Wygląda może toporniej, niż jej siostra Ekopraska, ale grunt, że działa.
Papier, liście czy trociny są ogólnodostępne, więc polecam takie rozwiązanie pod rozwagę wszystkim posiadaczom domowych kominków. Niezależność energetyczna na wyciągnięcie ręki - komu? Komu?

19 sty 2013

W wolnym czasie

Elementy łikendu idealnego:

 Relaks w kokonie (w wersji minimalistycznej na balkonie)


Wycinanki (lub inne robótki ręczne)

Muza (właśnie taka, bejbi)



Ginger honey lemon tea




Wszystko jest folkiem (sobota, godz. 19.00)




Rozgrzewająca zupa marchewkowa


I jeszcze niezbędny gadżet (najlepiej w połączeniu z punktem pierwszym)



Wystarczy zadbać o dwa dowolne składniki, żeby otrzymać łikend całkiem znośny ;-)


17 sty 2013

Porządek musi być!

Gdybym wiedziała, że na tego bloga NIE zaglądają osoby, które jednocześnie bywają u mnie w domu, to spokojnie mogłabym podkoloryzować rzeczywistość, pisząc że lubię porządek i płynnie linkując do Organising Queen.  Ale cóż, ponieważ znajomi też podczytują, to trzymajmy się raczej tej wersji:
Owszem, lubię porządek. Ale on mnie nie lubi.
albo
Jasne, że lubię porządek. Ale u innych.
Mam jednak nadzieję, że w 2013 uda mi się w końcu pozbyć pamiątek z PRLu, a z wymianek mniej przynosić, niż wynosić :-) W każdym razie, jeśli szukacie kasety z nagraniami Picollo Coro del Antoniano albo ilustracji samoprzylepnych z albumu Historia ubioru - to piszcie śmiało!

A tymczasem kilka obrazków (choć raczej z żadnego z tych pomysłów nie skorzystam):


14 sty 2013

Dobre, bo polskie?

Dzisiaj zajmę się rozdzielaniem włosa na czworo zainspirowana gorącą dyskusją na temat bambusowych szczoteczek ecobamboo, które miałam okazję testować. W międzyczasie na facebooku trwała krucjata* przeciwko importerowi tychże szczoteczek, ponieważ: 
a) sprowadzanie szczoteczek z Australii nie jest eko (carbon footprint)
b) po dochodzeniu tropicieli ekościem na jaw wyszło, że bambus do szczoteczek sprowadzany jest z Chin, a w Australii są tylko przepakowywane i rozsyłane dalej, żeby ukryć chińską proweniencję bambusa - informacji tej dystrybutor zaprzeczył

Mi też się delikatnie (dzięki) oberwało za stwierdzenie, że "jeśli mam wybierać między plastikiem z Chin, a bambusem z Australii, to poproszę bambus." Europejskie szczoteczki z drewna (i ewentualnie polskie szczoteczki z plastiku, produkowane przez inwalidów) to dla mnie nowość, więc dobrze wiedzieć, że takie są. W moim osiedlowym Tesco króluje chińszczyzna jednak, sprawdziłam. Zrobię jeszcze dogłębny research w temacie i dam znać, ale dziś nie będzie o myciu zębów.

Tylko o lokalności chciałam. Carbon footprint jest jak widać przez niektórych uważany za główny wskaźnik ekonieszczęść tego świata. Niewątpliwie jest w tym sporo racji, ale czy rzeczywiście możliwe jest życie całkowicie lokalne? Bez importowania czegokolwiek w promieniu 30km? Podlinkowany artykuł o dwóch eksperymentach filmowo-życiowych pokazuje, że na dłuższą metę się nie da...
Nawet z jedzeniem jest problem, chyba że ktoś i tak nie pija kawy, herbaty z cytryną i imbirem (uwielbiam), nie spożywa cytrusów i egzotycznych owoców, ani soi, czy quinoa, nie jada czekolady, ma własny ogród i pole pełne orkiszu. Ale ok.
Ubrania...Taaak, mamy polski len, konopie, może polarki czy inne sztuczne włókna (o ile firma, która przetwarza plastik na polar znajduje się w okolicach), o czymś zapomniałam? A, o włóknie z pokrzywy, racja. 
Kosmetyki i chemia gospodarcza? Soda, ocet i mydlnica lekarska wystarczy. Na bogato.
Sprzęt elektroniczny? Ekspertką nie jestem, ale zdaje się, że nawet jeśli składany w Polsce, to na podzespołach sprowadzanych z daleka. Ale wszystko da się obejść, odkurzacz można zastąpić miotłą z gałązek, przecież babcia taką miała, pamiętam.
Samochody? Materiały budowlane? Wakacje? (Zapomnijcie o podróży do Indii, czy nawet do Grecji, chyba że autostopem. Ale w sumie już się w życiu najeździłam, a Polska to piękny kraj.) Internet?
W którym momencie kończy się uzasadniona i jak najbardziej pożądana chęć do bycia samowystarczalnym (w ramach lokalnej społeczności), a zaczyna się karboreksja? Wszak z kanonu lektur wiemy, że istnieją granice, których przekroczyć nie wolno :-)

[przerwa na reklamę]


Niestety emisja CO2 nie jest jedynym wyznacznikiem "ekologiczności" życia. Piszę niestety, bo jakże wszystko byłoby wtedy proste, o ile trudnych wyborów mniej...Nie trzeba by się było głowić nad dylematami, czy bambus jest lepszy od plastiku, miód manuka lepszy od lipowego, owoce goji zdrowsze od aronii, a torba z materiału od plastikowej foliówki. A, i jeszcze czy pieluszki wielorazowe sprowadzane z Chin bezpośrednio od producenta będą bardziej czy mniej eko od pieluszek szytych własnoręcznie z materiałów sprowadzanych z USA przez kilkoro pośredników? Trochę kpię, a trochę o drogę pytam. Bo sama nie wiem, serio.
Chyba wrócę do Inteligencji ekologicznej, żeby sobie przypomnieć kilka spraw. Choć i bez tego wiadomo, że czynników, które świadczą o tym, że coś jest eko, jest dużo więcej, więc powraca pytanie, jak żyć i po co :-P

Może zamiast ślepo trzymać się zasady lokalności (lepsza szynka z Prudnika, niż soja z Brazylii), dużo lepiej zrobimy przyrodzie (i sobie), jeśli wyrzucimy ze swojego życia produkty zwierzęce? A może jednak eliminując plastik i produkty z ropy jak bohater filmu "Przepis na klęskę"? Lub przestawiając się na odnawialne źródła energii? I bądź tu mądra, człowieku.
Naprawdę szkoda, że żaden certyfikat i etykieta "eco" nie dają gwarancji, że nasz wybór będzie właściwy. Na 100% po prostu się nie da. Bo życie to w ogóle nie jest ekologiczne (Ruch na rzecz dobrowolnego wymarcia ludzkości się kłania)...
No, dobra, te tematy zostawię sobie na jakiś inny poniedziałek, bo jeszcze pomyślicie, że nie mam większych zmartwień...
Dziś nie mam.


* żadna tam krucjata, w sumie kulturalna dyskusja, a ile się można o szczoteczkach i greenwashingu dowiedzieć...

13 sty 2013

Tęsknoty za PRLem

Tak, wiem, to zły system był. Ale rozwój był zrównoważony, butelki zwrotne i skup surowców wtórnych w każdej dzielni, wypożyczalnie sprzętu sportowego hulaly, na wakacje jechało się autostopem, wszystko się przerabiało bardzo kreatywnie, podręczniki przechodziły z ucznia na ucznia, energią się nie szastało i w ogóle. Edukacja ekologiczna też była na każdym kroku, tzn. na każdym pudelku zapałek. I ten design, ten styl...


10 sty 2013

Przebierz się!

Sezon przedszkolnych bali karnawałowych uważam za otwarty...

Ślimaczek

Torebka Liptona

Sowa





Odlot




Miś




Papierowe torby też dają radę:

I akcesoria z Hocków Klocków mogą się przydać:


I wystarczy :-)

5 sty 2013

PETart

KomPETentnego przewodnika po upcyklingu butelek PET  część 28:

Prace Veroniki Richterovej:




Ryby na plaży w Rio:

Maryja z dzieciątkiem:


Bardziej kicz, niż art. Również dewocjonalia - lampa z Art Pet Mania:


2 sty 2013

Fuck For Forest

Wczoraj książka, dzisiaj film. Kulturka musi być.
O Fuck For Forest przeczytałam wcześniej już tyle artykułów, wywiadów i zapowiedzi, że w zasadzie skłamałabym, gdybym napisała, że nie wiem, co mnie czeka.
Dokument o grupie ludzi, którzy kręcą amatorskie porno (i zachęcają do tego innych), a pieniądze uzyskane za oglądanie filmów, chcą przeznaczyć na jakieś ekologiczne projekty. Przy tym cała ta grupa to banda pogubionych freaków, których nikt nie lubi - ani ekolodzy, ani wolnościowcy, ani plemię w dżungli amazońskiej, któremu chcą pomóc ocalić 800 hektarów ziemi. Nawet oni sami się nie za bardzo lubią...
Smutne to było dość.


Zazwyczaj mam mieszane uczucia w przypadku wykorzystywania cyca i golizny w celach zbiórki pieniędzy. W przypadku zwykłego szczucia cycem można zastosować bojkot, wzruszenie ramion i foch, ale tu?  Czy to Femen, czy nagie kalendarze charytatywne (ostatnio hiszpańskie matki ), czy Irina Palm... Wiadomo,  cel uświęca środki, lepiej nago niż w futrze, ale gdzie jest ta granica?

A przy tym FFF są zadziwiająco skuteczni. Może właśnie dzięki temu, że wbrew wykonywanemu zajęciu są rozbrajająco naiwni i czyści. Cała ich strona wygląda jak kolaż hippisowskich haseł (typu Change reality with love and sexuality!) i zdjęć porno, które pasują tam jak kwiatek do kożucha. Naprawdę niewiarygodne, że udało im się w ten sposób zebrać ok. pół miliona euro, którymi wspierają ekowioski i organizacje ekologiczne w Ameryce Południowej i na Słowacji. A jednak.

Mistrzowie fundraisingu?

1 sty 2013

Rdzewiej w pokoju

Pierwszy dzień nowego roku spędziłam na lekturze Road protesters Rafała Rafalskiego.

Staroć z gatunku wspomnienia dinozaurów, kiedy internet dopiero raczkował, ale w końcu trzeba wiedzieć skąd się przychodzi, żeby przypadkiem nie wrócić do punktu wyjścia :-)
Streszczać nie będę, ale mogę komuś pożyczyć, albo wręcz oddać (za koszt wysyłki).
tu wspomnienia uczestnika protestów na Claremont Road (zarchiwizowane, więc spieszcie się czytać, strony tak szybko znikają). I zdjęcie (ca. 1994, London, England, UK --- Squatters sit on an old automobile covered with plants which says "Rust in Peace" during the occupation of Claremont Road, London, in protest of the city's M11 road building plans. --- Image by © Gideon Mendel/CORBIS ):
Jeszcze więcej zdjęć, jeśli ktoś chce wczuć się w klimat tamtych akcji.

A przy okazji Cmentarz samochodów w Szwajcarii, absolutnie bez związku z ruchem Road Protesters. Ale jak widać także rdzewieją w pokoju...